środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 77

Kimberly
Ostatnie trzy tygodnie, prawie całkowicie spędziłam w szpitalu. Kiedy bywałam w domu, od razu coś się działo i znowu musiałam wracać. Zayn przychodził do mnie codziennie. Na początku odpychałam go od siebie. Nie chciałam żeby widział mnie w takim stanie, ale on nie odpuszczał.
Przychodził, siedział coraz to dłużej i dłużej. Przyprowadzał też ze sobą Chrisa i Nialla, dzięki czemu chociaż na chwilę zapominałam o tym koszmarze.
Powiem szczerzę, że zaimponował mi tym. Był taki czuły i wyrozumiały. Po prostu martwił się o mnie. Nie chciał żebym cierpiała, a kiedy tak się już stało był przy mnie. Po prostu był, a to sprawiało mi naprawdę ogromną radość.
Oczywiście nie obyło się bez poważnej rozmowy z moimi rodzicami. Na początku byli na mnie wściekli. Nie odzywali się do mnie i mało kiedy mnie odwiedzali. Nie tyle byli źli na to, że spotykam się z Zaynem, chociaż na to też, ale bardziej bolało ich to, że przez tyle czasu ukrywałam to przed nimi. Nie mogli zrozumieć tego, że Zayn naprawdę stał się innym człowiekiem. Unikali go jak tylko mogli. Ale kiedy w końcu zmusiłam obie strony do poważnej rozmowy, powoli zaczynali się przekonywać. Mój tata oczywiście był nadal do niego sceptycznie nastawiony, ale mogę powiedzieć, że tolerowali się nawzajem. Było to dla mnie naprawdę ważne.
Na początku byłam też strasznie wściekła na Rey'a. Miałam mu za złe, że powiedział o wszystkim Zaynowi. Teraz jednak, kiedy minęło trochę czasu, muszę przyznać, że zrobił dobrze. Mogłam znowu zobaczyć Malika, kiedy tak bardzo za nim tęskniłam. Jestem świadoma tego, że to pewnie nie potrwa długo, ale nic innego jak cieszyć się każdą chwilą spędzoną z nim mi nie pozostaje.
-Mam dla pani niezbyt dobre wieści- zaczął mój lekarz prowadzący pewnego dnia.
-Proszę mówić, chcę wiedzieć o wszystkim co się ze mną dzieje- powiedziałam, bo przez ten czas jaki już tutaj spędziłam doszłam do wniosku, że wolę być wszystkiego świadoma i wiedzieć ile czasu jeszcze mi pozostało.
-Chemioterapia którą stosujemy nie przynosi spodziewanych wyników. Obawiam się, że będzie konieczny przeszczep szpiku- obwieścił, a moja matka która była razem ze mną w sali cicho zaszlochała, wtulając się w ramię ojca.
-Czy jest już jakiś dawca?- zapytał mój ojciec.
-Niestety nie, dlatego prosiłbym państwa o przebadanie się pod tym kątem- polecił lekarz.
-Oczywiście. Gdzie trzeba się udać?- zapytała od razu moja matka.
Ta wiadomość była naprawdę dobijająca. Chemioterapia była okropna, a teraz jeszcze okazuje się, że nic nie dała...
-Proszę za mną- powiedział doktor Parker i cała trójka opuściła salę zostawiając mnie samą.
Chcąc nie chcą rozpłakałam się. Schowałam twarz w poduszce i cicho szlochałam. Wszystkie emocje w tamtym momencie ze mnie uszły. Na prawdę miałam nadzieję, że wszystko w końcu zacznie się układać, a tymczasem potrzebuję przeszczepu i dawcy, który może nigdy się nie znaleźć.
-Witaj moja pięk...- usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili z sali pojawił się Zayn.
Kurde, że też musiał przyjść w takim momencie...
-Kim coś się stało?- podszedł od razu do mojego łóżka i objął mnie.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i wtuliłam w jego klatkę. Chciałam mu wszystko wyjaśnić, ale gdy tylko otwierałam usta wydobywał się z nich tylko głośny szloch i kolejna porcja łez spływała po moich policzkach.
-Wszystko będzie dobrze pamiętaj. Tylko uspokój się proszę- pocieszał mnie, pocierając moje ramię.
-Był u mnie lekarz- zaczęłam, powstrzymując łzy- Powiedział, że konieczny jest przeszczep- powiedziałam podnosząc głowę i patrząc chłopakowi w oczy.
On od razu z powrotem przyciągnął mnie do swojej klatki i mocno przytulił, całując w czubek głowy- A najgorsze jest to, że nawet nie ma dawcy. Zayn ja umrę... Ja już powili umieram- dokończyłam i znów zalałam się łzami.
-Nie mów tak Kim. Nawet tak nie myśl. Nie pozwolę ci na to, pójdę się przebadać, może akurat w końcu do czegoś się przydam- zapewnił mnie.
-Dziękuję ci- powiedziałam i podnosząc się złączyłam nasze usta.
-Zadzwonię jeszcze po chłopaków, a jak będzie trzeba to znajdę tego dawce nawet na końcu świata- powiedział zdeterminowany i jeszcze ostatni raz całując mnie w policzek wyszedł z sali.

Zayn
-Niall?- zacząłem od razu, kiedy tylko ktoś w końcu odebrał połaszenie.
-Tak, coś się stało?- zapytał od razu.
-Tak, musicie przyjechać do szpitala. Kim potrzebuje przeszczepu, a nie znaleziono jeszcze dawcy- wyjaśniłem wszystko pokrótce.
-Przecież miało być coraz lepiej, a nie gorzej- stwierdził przejętym tonem.
-Wiem, idę właśnie się przebadać. Wy też musicie- zażądałem.
-Pewnie, zaraz będziemy- powiedział i rozłączył się. Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem przed siebie.
Nie wiedziałem dokładnie gdzie mam iść, więc chodziłem w kółko szukając jakiegoś laboratorium czy czegoś w tym stylu. Nagle zauważyłem państwa Walker wychodzących z jakiegoś pomieszczenia wraz z doktorem Parkerem.
-O wyniki postaram się jak najszybciej- zapewnił ich lekarz.
Z tego wywnioskowałem, że pewnie byli na badaniach.
-Też chciałbym się przebadać pod kątem bycia dawcą- podszedłem do nich.
-To rodzina ma największe szanse. Wątpię żaby taki ćpun jak ty się nadawał- wtrącił się od razu jej ojciec, którego naprawdę nie trawiłem.
Mimo, że nie przepadałem za nim, jego słowa naprawdę mnie dotknęły. Gdyby on nie był stary i nie bylibyśmy w szpitalu, pewnie leżałby już na ziemi z nieźle pokiereszowaną twarzą. Teraz jednak zdołałem się opanować.
-Leon, nie możesz się powstrzymać nawet w takim momencie?!- jego żona zwróciła się do niego z wyrzutem.
-To prawda, że rodzina ma największe szanse, ale to nie oznacza, że inni nie mają szans- wyjaśnił lekarz.
-Chodźmy już stąd- matka Kim pociągnęła swoje męża- A ty chłopcze idź się przebadaj, zrób to dla Kimberly- zwróciła się tym razem do mnie.
-Zapraszam- powiedział lekarz i wskazał ręką na drzwi, dając mi znak żebym wszedł do środka.
Po kilku minutach było już po wszystkim. Teraz zostało tylko czekanie na wyniki i modlenie się o zgodność. Rodzice Kim byli teraz u niej, więc postanowiłem, że nie będę się wtrącał i zaczekam na korytarzu. Siedziałem na niezbyt wygodnym krześle, kiedy w końcu na szpitalnym korytarzu zobaczyłem Nialla i Chrisa.
-Sory, że tak długo, ale były korki- wytłumaczył od razu blondyn.
-Spoko stary, ważne, że jesteście.
-Gdzie mamy iść?- zapytał tym razem Chris.
-Tym korytarzem prosto, a później na lewo i sala z numerem "5"- wyjaśniłem.
-Okej, to my idziemy to załatwić, w ty tutaj czekaj- powiedział Niall i oboje poszli w kierunku, który im wskazałem.
Po trzech godzinach, które spędziliśmy w niemałym stresie doktor Parker w końcu poprosił wszystkich zainteresowanych do swojego gabinetu. Byłem tam ja, Niall, Chris, rodzice Kim i Rey, który również się badał.
-Sprawdziłem wszystko bardzo dokładnie i niestety żadne z państwa nie może zostać dawcą- poinformował nas lekarz, a ja naprawdę się zawiodłem.
Wszystko szło nie tak. To wszystko nie miało tak wyglądać. Kim miała być zdrowa, a my mieliśmy żyć razem długo i szczęśliwie. Dlaczego tak nie może być? Dlaczego życie musi być takie trudne? Czy ona już niewystarczająco się wycierpiała?
-Ile zostało jej czasu, jeśli nie znajdzie się jakiś dawca?- zapytał ojciec Kim.
To było naprawdę dobre pytanie, ale nie byłem pewny czy chcę znać na nie odpowiedź.
-Nie da się tego jednoznacznie określić, ale myślę, że około dwa miesiące- odpowiedział, a to zabrzmiało jak najgorszy wyrok.
Dwa miesiące... Dwa miesiące... Zostały nam tylko dwa miesiące. To zdanie ciągle wirowało w mojej głowie. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Chciałbym żeby to był sen, a kiedy się obudzę wszystko było jak jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy się kochaliśmy i nawet nikt by nie pomyślał o czymś takim.
-Ale proszę nie tracić nadziei- odezwał się lekarz- Dawca może znaleźć się w każdej chwili. Czy istnieje jeszcze jakiś bliski członek rodziny, który mógłby zostać dawcą? Jakieś wujostwo. rodzeństwo...?- kiedy tylko te słowa opuściły usta lekarza, rodzice Kimberly bardzo wymownie na siebie spojrzeli.

                                                                                                                                                         
Witamy wszystkich po świętach. Jak wam minęły? :D
Rozdział trochę krótki, ale chciałyśmy coś dodać, a przez święta nie miałyśmy za bardzo czasu na pisanie, więc musicie nam to wybaczyć :>
Prosimy jeszcze o komentarze i życzymy wszystkim udanego Sylwestra!! :D



14 komentarzy:

  1. Ona nie może umrzeć :( next xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże niech oni ja wylecza proszę !!! Ona jest taka młoda jeszcze

    OdpowiedzUsuń
  3. Musi żyć
    A rodzice pomyśleli o bracie Kim

    OdpowiedzUsuń
  4. Ona nie może umrzeć :"c Musi żyć. To nie może się tak skończyć :c

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana Aktorki.. Ani mi się ważcie uśmiercać ją ja was błagam nooo ;cccccccccc
    szczęśliwego nowego roku ��

    OdpowiedzUsuń
  6. Niee prosz niech nie umiera 😭 niech znajda dawce😢 <33 supi rozdział next!❤

    OdpowiedzUsuń
  7. NIE W TAKIM MOMENCIE XDDD
    Dawca musi się znaleźć żeby dalej byli razem, tacy szczęśliwi :')
    Ona nie może umrzeć :(((
    Super rozdział i w ogóle mega profeszynal XD
    Proszę o next szybkoooo :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiefy następny ??
    PS. Kim nie może umrzeć !!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak mi ją uśmiercicie.. Nie będzie z wami dobrze :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Biedna Kim :/ Rozdział jest super <3

    OdpowiedzUsuń