wtorek, 9 sierpnia 2016

Nowe ff "Mistake"

Zapraszamy wszystkich serdecznie na nasze nowe opowiadanie pt."Mistake". Jeśli jesteście ciekawi o czym i o kim jest to przekonajcie się sami :D
Łapcie linka xD http://mistake-ff.blogspot.com/

niedziela, 31 stycznia 2016

Epilog

Ktoś kiedyś powiedział „Jeśli kogoś kochasz pozwól mu odejść. Jeśli wróci jest Twój na zawsze… Jeśli nie wróci nigdy nie był Twój.” 
Od Zayna odchodziłam dwukrotnie. To znaczy dwukrotnie wyjeżdżałam gdzieś i nie chciałam żeby mnie szukał, ale odchodziłam znacznie więcej razy. 
Za każdym razem, kiedy mnie uderzył, kiedy krzyczał, kiedy oboje się kłóciliśmy. To były takie małe odejścia. Wtedy jednak Zayn nie czekał obojętnie aż wrócę. Bo pewnie bym nie wróciła… Pozwalał mi odejść, ale tylko na chwilę. Dawał mi odrobinę spokoju, trochę przestrzeni, ale zawsze się starał. Starał się, żebym o nim nie zapomniała, nie pozwalał zapomnieć… 
To pewnie dlatego teraz jesteśmy razem. Dzięki niemu. Dzięki niemu tworzymy teraz kochającą się rodzinę. Mamy razem dwójkę cudownych dzieci. Mieszkamy spokojnie w Miami i po prostu się kochamy. To chyba najpiękniejsze słowa jakie mogę powiedzieć, „Kochamy się”. Nie- „kocham go”, nie- „kocha mnie” tylko- „Kochamy się”.
Gdyby ktoś na początku tego wszystkiego powiedział mi, że tak to się skończy zapewne bym go wyśmiała. 
Jak mogłabym pokochać takiego „potwora”? 
A jednak mogłam. Z biegiem czasu zaczęłam dostrzegać jaki jest naprawdę, że po prostu jest cudowny. Myślę, że wszyscy ludzie w pewnym sensie są „potworami”. Niektórzy z nich jednak przestają nimi być, a kiedy? Kiedy się ich pokocha i kiedy oni sami odważą się obdarzyć kogoś uczuciem.


KONIEC


                                                                                                                                                                                                


Przepraszamy, że tak zwlekałyśmy z dodaniem epilogu, ale nie możemy się pogodzić z tym, że to już koniec Bally... :(
Chciałyśmy podziękować wszystkim, którzy wytrwali z nami do końca. Bez czytelników, pewnie nic byśmy tutaj nie pisały. Dziękujemy <3
Pewnie jeszcze wrócimy z jakimiś nowymi pomysłami i opowiadaniami, więc może spotkamy się z niektórymi zainteresowanymi :D
Na koniec mamy jeszcze takie jedno małe marzenie, które tylko Wy możecie spełnić. Chodzi o to, żeby każdy kto przeczyta ten epilog zostawił po sobie jakiś komentarz. Nie ważne kiedy to przeczytasz, może nawet za kilka lat, co byłoby niesamowite. Chciałybyśmy tylko wiedzieć ile tak naprawdę osób czytało nasze opowiadanie :)
To już chyba naprawdę koniec więc życzymy wszystkim, wszystkiego najlepszego i miejmy nadzieję, że do następnego :*


środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 79

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM ;)
Kimberly
-Panie doktorze, czy mogłabym wyjść chociaż na jeden dzień?- męczyłam go tak już od kilku dni, ale on był nieugięty. Siedzę w tym szpitalu non stop już od ponad miesiąca. Naprawdę mam już tego dość. Dość ciągłych badań, czekania. Dość tego łóżka i tych wszystkich kroplówek i leków. Marzę tylko o tym by wyjść na miasto. Spędzić ten dzień z Zaynem, jak dawniej. Zapomnieć chociaż na chwilę, o całym tym gównie.
-Pani stan ciągle się pogarsza- mówił szczerze doktor Parker. Naprawdę go polubiłam, bo jest miły i o wszystkim szczerze mnie informuje, ale czasami jest naprawdę irytujący.
-Wiem, wiem. Słyszę to co najmniej pięć razy dziennie- przewróciłam oczami- Wezmę za siebie pełną odpowiedzialność- nalegałam.
-No dobrze- westchnął, a ja prawie spadłam z łóżka ze szczęścia- Jutro może pani opuścić szpital na cały dzień, ale naprawdę proszę na siebie uważać- zaczął wykład.
-Dobrze, oczywiście. Dziękuję- on tylko skinął głową, uśmiechnął się lekko i wyszedł z sali.
Kiedy tylko zostałam sama, od razu wzięłam do ręki swój telefon i wybrałam numer do Zayna. Odebrał po dwóch sygnałach.
-Cześć kotku- przywitał się.
-Heej- przeciągnęłam nieco, cicho się śmiejąc.
-Coś się stało? Znalazł się dawca? Wydajesz się szczęśliwa- od razu zaczął zgadywać.
-Niestety nie- powiedziałam nieco smutniej- Ale lekarz pozwolił mi wyjść jutro. Możemy się w końcu spotkać jak normalni ludzie- wyjaśniłam mu z entuzjazmem.
-Co? jak to? Wypisują cię? Ale przecież...- zaczął panikować.
-Nie, nie martw się, będziesz musiał znosić mnie tylko przez jeden dzień- zaśmiałam się- To tylko taka jakby umowa między mną a lekarzem.
-Uwierz, że moim marzeniem jest znosić cię do końca mojego życia- powiedział, a moje serce momentalnie przyśpieszyło, a w gardle utworzyła się wielka gula. To takie wzruszające i słodkie...
-No dobra, to miłe. Ale spotkamy się jutro prawda?- upewniłam się.
-Tak, tak. Ja już się postaram, żeby ten dzień był cudowny.
-Wystarczy mi, że spędzimy go razem, w jakimś innym miejscu niż szpitalna sala- powiedziałam szczerze. Chciałam po prostu spędzić z nim trochę czasu tak jak kiedyś.
-Okej w takim razie do jutra. Przyjadę po ciebie rano, kocham cię.
-Ja ciebie też- powiedziałam i z uśmiechem zakończyłam połączenie.
Czekało mnie dzisiaj jeszcze kilka rutynowych badań, które musiałam przeżyć. Ale świadomość wolnego dnia sprawiała, że w ogóle się nimi nie przejmowałam.

Dzięki mojemu bratu, następnego dnia rano wyglądałam w miarę normalnie. Przywiózł mi z domu bordową spódnice, czarne rajstopy i do tego trochę elegancką białą koszulę w czarne serca. Niestety od szyi w górę nie wyglądałam już tak dobrze. Musiałam założyć duży czarny kapelusz żeby chociaż trochę zamaskować fakt, że nie posiadałam w tym momencie włosów. Makijażem natomiast zamaskowałam te braki na twarzy. Do torebki schowałam wszystkie leki, które lekarz kazał mi ze sobą zabrać i oczywiście dał mi też specjalny alarmowy numer telefonu, na który mam zadzwonić zaraz, kiedy tylko poczuję się gorzej. Zabrałam też kurtkę i cieplejsze buty, ponieważ w moim stanie nawet najmniejsze przeziębienie jest groźne. W końcu jednak opuściłam szpital, a na parkingu zobaczyłam Zayna. Od razu podbiegł do mnie i zamknął w uścisku, po czym czule mnie pocałował.
-Podoba mi się takie przywitanie- zaśmiałam się.
-Pięknie wyglądasz- skomentował.
-Dziękuję, ale nie musisz mi tego mówić, wiem, że wyglądam okropnie, bez włosów i w ogóle...
-Dla mnie jesteś najpiękniejsza i będziesz najpiękniejsza choćbyś miała sto lat, siwe włosy i zmarszczki na twarzy- powiedział uśmiechając się. W odpowiedzi ponownie złączyłam nasze usta tym razem w trochę dłuższym pocałunku, który niestety przerwał nam chłodny powiew wiatru, przez co się wzdrygnęłam.
-Chodźmy, jest chłodno- objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę czarnego bmw.
-A ja głupia myślałam, że jeździsz taksówkami- zaśmiałam się.
-Nie mógłbym się obejść bez samochodu, przecież wiesz- potarł dłonią moje kolano, po czym odpalił silnik i ruszył.
-Gdzie jedziemy?- zapytałam po chwili ciszy.
-Pomyślałem, że na początek spędzimy miło czas w hotelu, a później jak będziesz chciała to wyjdziemy gdzieś na kolację- wyjaśnił.
-Idealnie- skomentowałam tylko, a przez resztę drogi podziwiałam widok za oknem. Może to nic niezwykłego, ale po ponad miesiącu spędzonym w zamkniętej przestrzeni to naprawdę interesujące.
-Chyba trochę zabłądziłeś- powiedziałam, kiedy tylko zobaczyłam, że zatrzymuje się przed hotelem Lanesborough.
-Nie, dlaczego?- zapytał z cwaniackim uśmieszkiem.
-To chyba najdroższy hotel w Londynie- wykrzyknęłam- Nie mów, że to tutaj mieszkasz cały ten miesiąc?
-Niestety nie. Wynająłem tutaj pokój specjalnie żebyśmy mogli spędzić razem czas, tak trochę po królewsku- zaśmiał się.
-Jesteś szalony- również się zaśmiałam.
-Ale i tak mnie kochasz- wyszczerzył się.
-Dobra chodźmy już. Chcę w końcu zobaczyć ten nasz pałac na jeden dzień- zaśmiałam się, po czym oboje wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się w stronę wejścia do hotelu. Kiedy tylko weszliśmy do środka od razu poczułam się jakbym była w jakimś pałacu. Marmurowa posadzka, rzeźby, drogo wyglądające obrazy zawieszone w każdym możliwym miejscu i piękne, ozdobne żyrandole zawieszone na suficie.
-Dzień dobry, witam w hotelu Lanesborough. W czym mogę państwu pomóc?- odezwała się elegancko ubrana kobieta, stojąca za ladą, kiedy tylko podeszliśmy do recepcji.
-Dzień dobry. Rezerwacja na nazwisko Malik- powiedział Zayn, a ja poczułam lekki dreszcz przebiegający przez moje ciało, no bo kurde brzmiał jak jakiś wielki biznesmen czy coś i było to tak cholernie seksowne.
-Proszę, oto klucze do apartamentu- odpowiedziała kobieta, podając Zaynowi klucze.
-Dziękuję- powiedział, po czym chwycił moją dłoń i oboje odeszliśmy, kierując się w stronę windy. Nasz APARTAMENT znajdował się na ostatnim piętrze, ale kiedy już do niego dotarliśmy po prostu mnie zatkało. Podłoga wyścielana byłą pięknym, miękkim dywanem w odcieniu różu, a ściany pomalowane były na dużo jaśniejszy kolor. Przy jednej ze ścian stało wielkie łóżko, przykryte grubą warstwą beżowej pościeli i z mnóstwem poduszek ułożonych równiutko. Na przeciwnej ścianie wisiał wielki telewizor plazmowy, a pod nim stała komoda wykonana z drewna.
-Aż boje się czegokolwiek dotykać- stwierdziłam, kiedy Zayn już zamknął za nami drzwi.
-Jak będziemy wychodzić, możemy zrobić mała demolkę- zaśmiał się.
-Boże... Ani mi się waż- krzyknęłam.
-Przecież tylko żartuję- nadal się śmiał, ja tylko pokręciłam głową lekko się uśmiechając, po czym rzuciłam się plecami na łóżko. Było tak cholernie wygodne, że mogłabym w nim spędzić resztę życia.
-Też bym sobie chętnie tak poleżał- Zayn stanął nade mną z nadąsaną miną.
-To musisz sobie znaleźć inne miejsce, bo to łóżko jest moje- tym razem to ja się śmiałam.
-Jeszcze zobaczymy- mruknął po czym oparł ręce po obu stronach mojego ciała i zaczął mnie całować. Całował mnie i całował. Wydawało się to nie mieć końca, a ja wcale nie chciałam żeby przestawał. Chciałam czuć go cały czas. Po chwili wsunął ręce pod moje plecy i obrócił się tak, że teraz ja siedziałam na nim okrakiem, a on przywierał plecami do materaca. Czułam rosnące wybrzuszenie w jego spodniach, kiedy ssał skórę na mojej szyi. Nie wiedziałam czy mam przestać czy nie... Z jednej strony tak bardzo chciałam być blisko Zayna, ale z drugiej się bałam. Przecież jestem łysa, słaba i dosłownie można poczuć moje kości.
-Zayn ja... przepraszam, ale nie mogę...- powiedziałam w końcu cicho, nieco się od niego odsuwając.
-Dobrze... Nie będę cię zmuszał. Pamiętaj tylko, że bardzo cię kocham, nie ważne jak wyglądasz, dla mnie jesteś najpiękniejsza- zapewnił mnie już drugi raz dzisiejszego dnia.
-Też cię kocham- powiedziałam schodząc z niego. Kiedy tylko to zrobiłam on zaraz przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Ja ułożyłam głowę na jego torsie i tak spędziliśmy najbliższą godzinę.
-Trochę zgłodniałam, nie jadłam śniadania- oznajmiłam w końcu.
-Możemy zamówić room service. Chyba, że chcesz gdzieś wyjść?- zaproponował.
-Nie, chcę tutaj zostać, z tobą- powiedziałam, co wywołało u niego uśmiech.
Dwadzieścia minut później w pokoju pojawił się mężczyzna w białym fraku z wózkiem pełnym zamówionego przez nas jedzenia. Wszystko wyglądało naprawdę przepięknie, ale jeszcze lepiej smakowało. A może wydaje mi się tak tylko po miesiącu szpitalnego jedzenia? Nie ważne... Nie chcę teraz myśleć o tym wszystkim. Chcę chociaż na chwilę zapomnieć i świetnie bawić się razem z Zaynem.
-Może pooglądamy jakiś film?- zaproponował po skończonym posiłku.
-Pewnie. Wybierz coś, a ja pójdę skorzystać z łazienki- powiedziałam, po czym zabierając swoją torebkę poszłam do łazienki. Załatwiłam swoją potrzebę po czym umyłam ręce i siadając na rogu wanny zabrałam się za szukanie leków, które teraz powinnam zażyć. Połknęłam kilka pastylek, popijając je wodą z butelki, którą miałam przy sobie. Po wszystkim wróciłam do Zayna, który siedział na łóżku i wpatrywał się w ekran telewizora. Dołączyłam do niego, wtulając się w jego bok.
-To co oglądamy?- zapytałam, kiedy objął mnie ramieniem.
-Papierowe Miasta albo Szybcy i Wściekli 7- pokazał mi swój wybór.
-Szybcy i Wściekli- zdecydowałam. Wiedziałam, że Zayn kocha samochody, wyścigi i wszystko co z tym związane i nie chciałam żeby męczył się oglądając tamten drugi film.
Było przed piętnastą kiedy, film w końcu się skończył. Musze przyznać, że wcale się nie nudziłam. W filmie było dużo akcji, a przede wszystkim Zayn nie pozwalał mi się nudzić, co chwile mnie całując, albo po prostu mnie dotykając.
-Co teraz robimy?- zapytałam, przeciągając się.
-Myślałem, że może wybralibyśmy się na London Eye- powiedział patrząc na mnie.
-O tak brzmi świetnie. Szczerze mówić nigdy jeszcze tam nie byłam- przyznałam.
-Pierwszy raz i to ze mną... Jestem zaszczycony- zaśmiałam się na dwuznaczność jego wypowiedzi.
Po jakiś trzydziestu minutach dotarliśmy na miejsce. Kiedy tylko wysiedliśmy z samochodu nie mogłam doczekać się, kiedy w końcu będę siedziała tam na górze. Jak zawsze jednak musieliśmy wystać swoje w kolejce. Nadal wiał ten przeklęty wiatr, ale są i tego plusy, bo Zayn cały czas trzymał mnie w uścisku, a mi uśmiech nie schodził z twarzy.
Po kilku minutach w końcu nadeszła nasza kolej. Oboje zajęliśmy miejsce, a Zayn zamknął dokładnie drzwiczki. Ruszyliśmy powoli, a już po chwili mogłam ujrzeć piękną panoramę Londynu. To naprawdę magiczny widok, a kiedy jeszcze Zayn jest obok jest jeszcze piękniej.
-Dziękuję ci, że mnie tutaj zabrałeś- powiedziałam patrząc to na Zayna, to na widok za szybą.
-Miałem w tym pewien interes...- powiedział poważnie i wtedy koło zatrzymało się tak jak to robiło wcześniej, tyle że teraz byliśmy na samej górze.
-Jaki?- zapytałam trochę zdezorientowana.
W tym momencie Zayn odsunął się ode mnie, a z kieszeni kurtki wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Wstał, a następnie uklęknął przede mną. Mnie w tym momencie naprawdę zaczęło kręcić się w głowie, a w gardle znów poczułam gulę. Nie wierzę, że on naprawdę chce to zrobić.
-Kimberly...- zaczął poważnie, a ja zaczynałam tracić oddech- Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żona?- powiedział patrząc mi prosto w oczy i otworzył pudełeczko, w którym znajdował się najcudowniejszy pierścionek jaki kiedykolwiek widziałam. W tym momencie nie wytrzymałam. Łzy ciekły mi po policzkach, a ja zasłoniłam usta dłonią. Nie mogłam uwierzyć, w to co się właśnie stało. Zayn Malik właśnie mi się oświadczył. To chyba naprawdę najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Chciałabym mu coś powiedzieć, ale przez te wszystkie emocje nie umiem wydusić z siebie słowa.
-Zayn... Jesteś moim największym koszmarem- zaczęłam, kiedy zdołałam się trochę opanować- Ale jednocześnie i co najważniejsze, najlepszym co mi się w życiu przytrafiło. Oczywiście, że za ciebie wyjdę- powiedziałam trzęsącym się głosem i rzuciłam mu się na szyję. Po chwili Zayn założył pierścionek na moją nadal trzęsącą się dłoń i zaczął mnie całować. To był najlepszy pocałunek w całym moim dotychczasowym życiu. Był zupełnie inny od tych naszych wcześniejszych. Przepełniony naprawdę silnymi emocjami i miłością, którą naprawdę dało się wyczuć.
Tak zleciała nam cała przejażdżka London Eye. Chciałabym opisać jak się czułam, ale naprawdę się nie da. Jestem teraz chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Chyba nic już nie jest w stanie zepsuć mi tego dnia.
-Powinniśmy to uczcić jakąś kolacją w restauracji- zaproponował Zayn, kiedy wracaliśmy z powrotem do samochodu.
-Gdzie tylko chcesz, byle razem- powiedziałam całując go przelotnie w usta.
-Teraz już się tak szybko mnie nie pozbędziesz- zaśmiał się
-Nie zamierzam. Jest tylko jeden mały problem- powiedziałam nieco smutniej.
-Jaki?
-Nie znalazł się jeszcze żaden dawca- powstrzymałam narastającą chęć płaczu. Po prostu tak bardzo nie chciałam żeby to wszystko się teraz kończyło, kiedy dopiero miało się zacząć.
-Proszę cię Kim nie myśl teraz o tym. W końcu na pewno ktoś się znajdę. Wiem to, nie może być przecież inaczej- pocieszał mnie.
-Kocham cię Zayn. Tak bardzo cię kocham...- pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, jednak szybko ją starłam i wtuliłam się mocno w rozgrzane ciało Zayna.
-Ja ciebie też księżniczko- zataczał kółka na moich plecach.
-Może już jedźmy? Za trzy godziny powinnam wracać- poinformowałam go.
-W takim razie wykorzystajmy te trzy godziny, narzeczona- podkreślił dumnie ostatnie słowo, co wywołało u mnie uśmiech.
Po kilkunastu minutach jazdy w końcu dotarliśmy pod jakaś restaurację. Z zewnątrz wyglądała na naprawdę dobrą.
-Rezerwacja dla dwóch osób, na nazwisko Malik- powiedział Zayn, kelnerowi, który przyjmował gości.
-Proszę tędy- wskazał gestem ręki, żebyśmy za nim poszli.
-Czy ty naprawdę zaplanowałeś każdą godzinę dzisiejszego dnia?- zaśmiałam się.
-Tak. Jedyną niewiadomą było tylko to czy powiesz "tak", czy "nie"- odpowiedział i odsunął dla mnie krzesło żebym mogła usiąść. Podziękowałam, a on sam usiadł naprzeciwko.
-Zamów wszystko na co tylko masz ochotę- powiedział, wpatrując się we mnie z uśmiechem.
-Za bardzo mnie dziś rozpieszczasz- zaśmiałam się.
-Teraz, kiedy prawie jesteś panią Malik, nie mam wyboru- pani Malik, boże jak to cudownie brzmi...
Już chciałam mu coś odpowiedzieć, kiedy nagle mój telefon zaczął dzwonić. Wygrzebałam urządzenie z mojej torebki i zobaczyłam na wyświetlaczu nieznany numer.
-Przepraszam- mruknęłam tylko do Zayna i odebrałam połączenie.
-Pani Walker?- odezwał się znajomy głos, ale jakoś nie potrafiłam przypisać go do odpowiedniej osoby.
-Tak, ale kto mówi?- zapytałam.
-Doktor Parker. Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam dla pani cudowną wiadomość- obwieścił zadowolony.
-O co chodzi?- niecierpliwiłam się.
-Znalazł się dla pani dawca- wypowiedział te słowa, a mi momentalnie łzy zaczęły cieknąć po policzkach.
-Naprawdę?- chciałam się upewnić. Dla pewności jeszcze uszczypnęłam się w ramie, żeby sprawdzić czy ten dzień to aby przypadkiem nie sen.
-Tak. Najlepiej by było gdyby pani od razu do nas wróciła i zaczęła przygotowywać się do operacji- polecił. Czyli to jednak wszystko prawda. Nie mogę w to uwierzyć. Najpierw oświadczyny Zayna, teraz jeszcze to. To definitywnie najlepszy dzień mojego życia.
-Tak oczywiście, już jadę- powiedziałam i rozłączyłam się.
-Dawca! Znalazł się dawca!- zaczęłam krzyczeć z radości, nie zwracając uwagi na ludzi wokół.
-Wiedziałem, wiedziałem, że wszystko będzie dobrze- Zayn zerwał się z miejsca i podniósł mnie do góry obkręcając wokół, po czym znowu zaczął mnie całować.
-Muszę jechać do szpitala i przygotować się do operacji- oznajmiłam, kiedy skończyliśmy.
-Już cię odwożę- powiedział, po czym oboje opuściliśmy restaurację.

                                                                                                                                                  
Witamy wszystkich w tym naprawdę ciężkim dla nas tygodniu xD
Przedstawiamy Wam siedemdziesiąty dziewiąty rozdział, który jest jednocześnie ostatnim rozdziałem tego opowiadania... Tak, my też jeszcze do końca nie pogodziłyśmy się z tym, że to już koniec Bally :( Został jeszcze tylko epilog, który zaprezentujemy wam w najbliższym czasie :D
Z racji tego, że to już prawie koniec  zróbcie nam mały prezencik i zostawcie po sobie jakieś miłe bądź zawierające uzasadnioną krytykę komentarze!! :*



środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 78

Zayn
-Prawdę mówiąc istnieje jeszcze jedna taka osoba- odezwał się w końcu ojciec Kim.
-To świetnie. Jeśli zgodzi się na badania istnieje duże prawdopodobieństwo zgodności tkanek- powiedział lekarz.
-To może być dość trudne- powiedziała cicho pani Walker, powstrzymując łzy.
Nie wiedziałem o co im chodzi i najwyraźniej nie byłem jedyny. Nawet Rey, ich syn miał dość zaskoczoną minę.
-Proszę pamiętać, że tutaj liczy się czas- zaznaczył doktor.
-Tak oczywiście. Na razie dziękujemy za wszystko, do widzenia- po tych słowach wszyscy opuściliśmy gabinet lekarza.
-Co to miało być? Jakie jeszcze rodzeństwo?!- Rey od razu na nich naskoczył.
-To dość trudne synku- zaczęła jego matka, gładząc jego ramię.
Ja tylko stałem z boku i przysłuchiwałem się temu wszystkiemu. Jeśli istnieje szansa na uratowanie Kim, muszę ją poznać.
-Powiedzcie mi w końcu, po prostu o co chodzi- Rey był coraz bardziej zniecierpliwiony, chociaż dość opanowany.
-To było dawno, bardzo dawno temu- zaszlochała jego matka, spuszczając wzrok.
-Co takiego?!- uniósł się nieco.
-Nie krzycz! Nie widzisz, że to dla nas trudne- wtrącił się jego ojciec.
-Dla mnie również...
-Dobrze, już spokojnie. Wszystko ci powiem, ale zacznę lepiej od początku- no tak dalej, dalej- Kiedy miałam osiemnaście lat... Zaszłam w ciążę. Powiem szczerze, że nie był to najlepszy moment. Rozważałam nawet usunięcie dziecka, ale ostatecznie nie potrafiłam tego zrobić. Urodziłam synka... Twojego brata Rey. Moja naprawdę świetnie zapowiadająca się kariera nie pozwoliła mi na wychowywanie dziecka. Razem z twoim ojcem postanowiliśmy oddać Liama- bo tak daliśmy mu na imię do adopcji- wyjaśniła wszystko, a ja stałem tylko z otwartą buzią słuchając tego.
Z resztą tak samo wyglądał Rey.
-Nie wierzę- kręcił z niedowierzaniem głową.
-To wszystko prawda- zapewnił go ojciec.
-I przez te wszystkie lata ukrywaliście przed nami taką ważną informację?!
-Nigdy nie było dobrego momentu.
-Gdzie on mieszka?- wtrąciłem się.
-Nikt cię nie nauczył, że nie przerywa się cudzej rozmowy?!- zwrócił się do mnie poirytowany Walker.
Przewróciłem tylko na to oczami. Wkurzyłem się, ale nie chciałem wywoływać w tym momencie awantury i co najważniejsze zniżać się do jego poziomu.
-Nie kłóćcie się. Najważniejsze jest teraz zdrowie Kim- uspokoiła nas pani Walker.
-Musimy się jakoś z nim skontaktować i nakłonić do badań- powiedział Rey, jakby czytał mi w myślach.
-Od wielu lat nie utrzymujemy już z nim, ani z domem adopcyjnym kontaktu- wyjaśnił jego ojciec.
-Leon, przecież jesteś znanym politykiem i biznesmenem. Wykorzystaj to i znajdź... naszego syna- zaproponowała Sophie, ostatnią część zdania wypowiadając nieco ciszej.
Było po niej widać, że jest jej naprawdę ciężko.
-To nie jest takie łatwe...
-Oh człowieku przestań w końcu interesować się wyłącznie swoim tyłkiem, pieniędzmi i ciepłą posadką, a zrób coś  ze sobą i zauważ w końcu, że masz wokół siebie naprawdę wspaniałych, kochających cię ludzi! Nie wiem jak oni wszyscy z tobą wytrzymują, ale powinieneś im być za to naprawdę wdzięczny! I doceń to co masz, bo kiedyś możesz zostać całkiem sam...- wybuchnąłem.
Wszyscy tylko stali z otwartymi ustami i patrzyli się na mnie. Nikt nic nie powiedział.
-Idę do Kim- machnąłem na nich zrezygnowany i odszedłem.
-Coś się stało?- zapytała od razu dziewczyna, kiedy tylko wszedłem do sali.
Byli tam też Niall i Chris.
-Nie, wszystko jest okej- powiedziałem po czym pocałowałem ją w czoło i usiadłem obok łóżka.
-Wydajesz się zdenerwowany- drążyła nadal.
-Nie, wydaje ci się tylko- uśmiechnąłem się żeby uwiarygodnić moją wypowiedź- Oj nie patrzcie się tak na mnie wszyscy, naprawdę nic się nie stało- przewróciłem oczami.
Nie mogłem jej na razie powiedzieć o Liamie. Nie mogłem dawać jej nadziei, kiedy nawet nikt nie wiedział gdzie on jest, a nawet, że ktoś taki istnieje.
-No dobra, o czym my to rozmawialiśmy...- zaczął Niall, ale lekarz, który właśnie wszedł do sali przerwał mu.
-Musimy zabrać teraz Kimberly na badania- wyjaśnił przyczynę, swojego przyjścia- Może to trochę potrwać, więc zalecałbym wrócenie dopiero jutro- dokończył, patrząc na naszą trójkę.
-Tak, jest już dość późno. Wracajcie do hotelu- poparła go Kim.
-Dobrze. Kocham cię Kim- powiedziałem całując ją w policzek na pożegnanie.
-Ja ciebie też Zayn- posłała mi uroczy uśmiech po czym wyszedłem z sali.
Na korytarzu nie było już rodziny Walkerów, więc postanowiliśmy wrócić do hotelu.
-No dobra Zayn. Mów o co chodziło- zażądał Niall, kiedy tylko wsiedliśmy do taksówki- Naprawdę byłeś wściekły i nie licz na to, że ten twój uśmieszek mnie przekonał, że było inaczej.
-Nie chciałem nic mówić przy Kim, bo to dość delikatna sprawa- zacząłem.
-No, ale powiedz w końcu- pośpieszał mnie Chris.
-Pamiętacie jak lekarz mówił, że największe prawdopodobieństwo zgodności tkanek występuje pomiędzy rodzeństwem?- pokiwali głowami w odpowiedzi- No... To okazało się, że Kim ma jeszcze jednego brata. Tyle, że jej wspaniali, nieskazitelni rodzice oddali go do adopcji zaraz po urodzeniu- wyjaśniłem wszystko, a oni zachowali się tak, jak ja, kiedy się o tym dowiedziałem.
-Kuźwa, czuję się jakbym grał w jakiejś kiepskiej, hiszpańskiej telenoweli- skwitował wszystko blondyn, na co wszyscy trzej się zaśmialiśmy, chociaż sytuacja wcale nie była taka zabawna.
-Myślisz, że jakoś go znajdą?- zapytał Chris.
-Mam nadzieję, że tak. Jest duże prawdopodobieństwo, że uratuje Kim. Nawet nie chcę myśleć, co by było gdyby nie znalazł się żaden dawca...

Następnego ranka obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Znalazłem go leżącego pod poduszką i zobaczyłem, że dzwoni do mnie Rey.
-Słucham- powiedziałem nieco zachrypniętym głosem.
-Zayn, dzięki twojej wczorajszej gadce mój ojciec tak się postarał, że zdobył dokładny adres tego chłopaka- powiedział od razu.
Ha, ja to umiem wpływać na ludzi...
-Błagam powiedz tylko, że on nie mieszka na pieprzonym końcu świata...
-Mieszka w Newcastle. To jakieś pięć godzin samochodem od Londynu- wyjaśnił.
-Świetnie. Muszę załatwić sobie tylko jakieś auto i jadę- zadeklarowałem.
-Jadę z tobą. Możemy wziąć mój samochód- zaproponował.
-Spoko, za pół godziny jestem u ciebie- powiedziałem i zakończyłem połączenie zrywając się z łóżka.
Brałem prysznic wczoraj wieczorem, więc wygrzebałem z torby tylko jakieś czyste ciuchy i szybko się w nie przebrałem. Przeczesałem włosy, doprowadzając je do porządku, po czym poszedłem do kuchni i zacząłem przygotowywać dla siebie kawę. Nie było czasu na jedzenie śniadania. Może później nadarzy się do tego okazja na jakiejś stacji benzynowej.
-Człowieku co ty robisz o siódmej rano?- ze swojego pokoju wyszedł zaspany Niall.
-Jest już prawie ósma, a tak w ogóle to jadę do brata Kim- wyjaśniłem, zalewając kubek wodą.
-Czyli jednak jakoś go znaleźli. Gdzie mieszka?
-W Newcastle- odpowiedziałem szybko.
-Lepsze to niż jakieś Chiny czy coś w tym stylu- zaśmiał się- Tak w ogóle to czekaj na mnie, jadę z tobą- powiedział i wrócił do swojego pokoju.
-Chris wstawaj! Jedziemy do Newcastle!- krzyknął blondyn wracając do kuchni dwie minuty później, zapinając pasek od spodni.
-Nie musicie jechać. Dam sobie rade sam, znaczy z Rey'em- powiedziałem, kiedy Chris wyszedł z pokoju w samych bokserkach.
-Newcastle? Po co do Newcastle?- zaczął dopytywać.
-Po brata Kim- wyjaśnił mu Niall, kiedy ja kończyłem swój napój.
-W takim razie czekajcie na mnie- powiedział i wrócił do pokoju, pewnie po to by się ubrać.
-Umówiłem się z Rey'em, że za dziesięć minut będę u niego.
-Dobra, dobra już idę- poinformował mnie Chris, który wstał najpóźniej i jakby nie patrzeć miał najmniej czasu na ubranie się.
Nagle poczułem wibracje mojego telefonu. Wyciągnąłem urządzenie z kieszeni spodni i okazało się, że dostałem wiadomości od Rey'a
Rey: Jestem pod hotelem.
Schowałem telefon z powrotem nawet nie odpisując, a pięć minut później cała nasza czwórka była już w drodze do Newcastle.
-Clayton St to tutaj- powiedział Rey po długich pięciu godzinach jazdy.
Z każdą godziną zaczynałem coraz bardziej się stresować. W głowie miałem ciągle to samo pytanie "A co jeśli się nie zgodzi?" "A jeśli jest dupkiem i nie pomoże Kim?". Może i nawet bym się aż tak bardzo nie zdziwił gdyby się nie zgodził, bo to przecież oni porzucili go kilkadziesiąt lat temu, ale może jednak rzeczywistość okaże się inna? Mam przynajmniej taką nadzieję.
-Co mu powiemy?- zapytałem wysiadając.
-Prawdę. Chyba, że masz jakiś lepszy pomysł?
Dom przed którym się znajdowaliśmy nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród pozostałych domów na tej ulicy. Wyglądał dość przytulnie i był dość duży, więc mogłem z tego wywnioskować, że pewnie nie mieszkał sam.
Wszyscy stanęliśmy przed drzwiami, puszczając oczywiście przodem Rey'a. Zastanawiał się chwilę, aż w końcu zdobył się na odwagę i nacisnął na dzwonek. Czekaliśmy chwilę aż w końcu drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka brunetka o lekko kręconych, długich włosach i w okularach na nosie.
-Dzień dobry- przywitał się Rey- Czy zastaliśmy może Liama?- zapytał.
-Tak, mąż jest w salonie, ale o co chodzi?- była trochę zmieszana.
No, ale nie codziennie zastaje się przed swoimi drzwiami czwórkę zupełnie obcych facetów.
-Mamy do niego ważną, naprawdę ważną sprawę. Możemy wejść?- wtrąciłem się.
-No dobrze- zgodziła się po chwilowym namyśle- Ale bądźcie cicho, dopiero uśpiłam naszą córeczkę- ostrzegła na co my pokiwaliśmy tylko głowami.
-Caroline coś się stało? Co to za ludzie?- w przedpokoju pojawił się mężczyzna, obejmując kobietę w tali.
-Mówią, że mają do ciebie ważną sprawę- wyjaśniła mu.
-O co chodzi? Kim jesteście?- zwrócił się do nas.
Był lekko poddenerwowany.
-Możemy porozmawiać na osobności?- zapytał Rey.
-W takim razie wyjdźmy przed dom- zaproponował- A teraz mówcie w końcu o co chodzi- zażądał.
-To dość trudne- zaczął Rey- Bo ja... jestem twoim bratem- powiedział w końcu, a Liam otworzył usta ze zdziwienia.
-Jak to bratem?
-Po prostu. Dopiero niedawno dowiedziałem się o twoim istnieniu- wyjaśnił.
-I tak nagle, bez żadnego powodu postanowiłeś się ze mną spotkać?- zapytał ironicznie, na co Rey tylko spuścił głowę.
-Niezupełnie.
-Wiedziałem. A więc czego chcecie?- spojrzał na każdego po kolei.
-Chodzi tutaj o Kimberly, to znaczy moją, naszą siostrę. Niedawno zdiagnozowano u niej białaczkę. Potrzebny jest przeszczep i...
-I chcecie żebym był dawcą- dokończył za niego Liam.
-Wszyscy ją kochamy. Naprawdę dużo wycierpiała w życiu, a teraz jeszcze to. Nie zasługuje na to, nie zasługuje by tak cierpieć- wtrąciłem się, próbując go jakoś przekonać żeby się zgodził.
-Naprawdę cię potrzebujemy- dodał Rey.
-Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat jakoś mnie nie potrzebowaliście. Wychowałem się w domu dziecka. Żyłem bez rodziców, bez miłości rodzicielskiej. Nie wiecie jak to jest, wszyscy pewnie mieliście wspaniałe dzieciństwo- wyrzucił nam.
-Zdziwił byś się- mruknęliśmy wszyscy czterej.
-To nie tak, że cię nie potrzebowaliśmy. Do wczoraj nawet nie wiedziałem, że mam brata- mówił dalej Rey.
-W takim razie nadal możesz udawać, że mnie nie ma- rzucił Liam. W pewnym sensie rozumiałem jego irytacje, ale także liczyłem, że w końcu się ugnie i jednak pojedzie z nami.
-Ale jesteś i jesteś nam potrzebny. Nie tylko ze względu na chorobę Kim, ale dlatego, że jesteś częścią naszej rodziny. Rodzicie bardzo żałują tego co zrobili. Matka przepłakała wczoraj cały dzień. Na pewno byłaby szczęśliwa gdyby cię zobaczyła- przekonywał Rey.
-Mam teraz swoją rodzinę, tutaj w Newcastle. W końcu udało mi się ułożyć sobie życie. Nie mogę teraz roztrząsać starych spraw.
-A co jeśli ona umrze? Będziesz musiał żyć ze świadomością, że jej nie pomogłeś, chociaż mogłeś to zrobić- tym razem ja zabrałem głos.
-Muszę wracać, żona na mnie czeka- zmienił temat, chociaż wiedziałem, że moje słowa w niego uderzyły.
-W takim razie dobrze. Wracamy do Londynu i powiemy Kimberly, że jej jedyna szansa na przezwyciężenie choroby właśnie zniknęła- powiedziałem i wszyscy czterej odwróciliśmy się w stronę samochodu.
-Kiedy ja...- zaczął zamykając oczy, po czym potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się jakiejś myśli- Do widzenia- zakończył, po czym zniknął za drzwiami domu.
Nam nie pozostało nic innego jak wracać z powrotem do Londynu i szukać jakiegoś innego ratunku dla Kim.

                                                                                               

Fajnie, że jest ostatnio tyle komów pod rozdziałami. Nawet nie wiecie jak to motywuje :)